Dla wszystkich dziewczyn z okazji naszego byłego niedzielnego święta <3 Muszę przyznać, że nie mogłam się doczekać scen z Que… No dobra, nie dokończę :P Nie zdradzę niespodzianki <3
**************************888
Carly obudziła się, leżąc na nieznanym jej łóżku z twardym materacem. Otworzyła oczy i zalała ją jasność. Zamrugała i zobaczyła salę szpitalną, która była jasno oświetlona. Obok łóżka zobaczyła mamę, która spała na krześle. Popatrzyła na nią z czułością, przypominając sobie, jak mama wiozła ją z atakiem kaszlu do szpitala. Tuż przed dojazdem chyba zemdlała i ocknęła się dopiero teraz.
- Carls – usłyszała zachrypnięty głos po prawej stronie.
David przyglądał się jej, włosy miał rozczochrane i wilgotne.
- Cały czas tu siedziałeś? – spytała i zaniosła się kaszlem, który obudził jej mamę.
- Kochanie, w końcu się obudziłaś – powiedziała, nawet słowem nie komentując obecności Davida. Widać dalej działał jego Znak.
- Która jest godzina? – spytała, zastanawiając się, ile spała.
- Trzecia po południu. Leżałaś nieprzy… Spałaś trzy godziny – nerwowo przygryzła wargę, tak samo jak Carly, kiedy była zestresowana.
- Cholera – zaklął David, wpatrując się w swoje przedramię. Był tylko w koszulce, czarna skórzana kurtka była przewieszona przez krzesło, na którym siedział. Zobaczyła niewyraźny czarny kontur runy, który jakby zatapiał się w skórze chłopaka. Carly wiedząc, że zaraz stanie się widzialny, machnęła ręką w kierunku szafeczki stojącej obok łóżka. Strąciła plastikowy kubek, w którym była woda. Mama poderwała się z krzesła, miała w paru miejscach oblane spodnie.
- Przepraszam! – zawołała. Przynajmniej odwróciłam jej uwagę, pomyślała Carly. Zerknęła w kierunku szyby oddzielającej salę od korytarza. Stał za nią David, patrząc na nią. Posłała mu wkurzone spojrzenie – w końcu przez niego oblała mamę – na co on się tylko arogancko uśmiechnął i włożył ręce do kieszeni.
- Całe spodnie mam mokre – dobiegł ją głos matki.
Carly poderwała się, ale kobieta zaraz ją powstrzymała.
- Ty siedź. Jeszcze tylko brakuje, żebyś osłabła czy coś… - mruknęła. – Idę do łazienki po jakiś papier, żeby to sprzątnąć.
Wyszła z sali, a Carly westchnęła i ponownie ułożyła się na dwóch poduszkach. Człowiek nie może normalnie zachorować.
Do sali wszedł David i oparł się o szybę.
- Dzięki – rzucił.
- Nie ma za co – uśmiechnęła się lekko. Nie mogła się na niego długo gniewać.
Podszedł do krzesła i usiadł na nim, po czym chwycił ją za rękę. Nachylił się nad nią i wyszeptał:
- Martwiłem się o ciebie, Carls.
Przygryzła wargę.
- Niepotrzebnie.
- I zawsze będę się martwił.
Zakaszlała, unikając odpowiedzi. Trochę trudno było odpowiedzieć, bo zaschło jej w ustach. Chłopak pocałował ją w czoło. Ścisnął jej rękę. Zauważyła, że na jego przedramieniu ponownie widniał Znak. Siedzieli tak chwilę, a David już otwierał usta, żeby jej coś powiedzieć, kiedy drzwi do sali się otworzyły. Do pomieszczenia weszła mama w towarzystwie jakiegoś młodego lekarza. David zmrużył na jego widok oczy, ale nic nie powiedział.
Mama stanęła przy jej łóżku.
- Kochanie, to jest doktor, który będzie cię leczył – oznajmiła.
- Chyba się już domyśliła – powiedział z uśmiechem. – Jestem James Philips – bez ostrzeżenia nachylił się i pocałował ją w dłoń. Odkąd to w szpitalach panuje taka poufałość? David mocniej ścisnął jej drugą rękę. Nie wiedziała, czym się przejmował. Facet był przystojny, owszem, ale przecież już zgodziła się z nim chodzić! Lekarz miał ułożone na żelu blond włosy, był szczupły i wysoki. I jak widać, dżentelmen.
Ale ona i tak wolała swojego Nocnego Łowcę.
- Chciałbym cię zbadać – zdjął z szyi stetoskop. Przysiadł na skraju łóżka. – Podwiń koszulkę do góry i oddychaj powoli.
„Ten facet jest martwy”, mówiło spojrzenie Davida. Machnęła głową w kierunku drzwi, chcąc mu pokazać, żeby wyszedł. Chłopak zacisnął zęby i pokręcił głową, po czym spiorunował wzrokiem doktora Philipsa. Rzuciła mu spojrzenie nie znoszące sprzeciwu, więc niechętnie wstał i wyszedł za parawan.
James pomógł jej się podnieść do pozycji siedzącej i przyłożył do jej pleców zimny stetoskop. Zadrżała. Lekarz skończył ją badać i powiedział:
- Spróbuj zakaszleć.
Spełniła jego prośbę i zmarszczył czoło.
- Chciałbym cię poprosić, żebyś poszła ze mną na dalsze badania…
Nie słuchała go dalej, jej uwaga została skierowana na Davida, który zmierzał szybko w jej stronie.
- Nigdzie z nim nie idź. Nie ufam mu.
- Nie bądź dziecinny – syknęła. – Znasz go od pięciu minut.
Mama i Philips spojrzeli na nią dziwnie, a ona się wyszczerzyła, po czym rzuciła srogie spojrzenie Davidowi, śmiejącemu się głośno.
- Ale może przed tymi badaniami to lepiej do psychologa…? – spytał cicho lekarz jej mamy, na co David wybuchnął jeszcze głośniejszym śmiechem.
Ponownie spiorunowała go wzrokiem i skierowała się do lekarza:
- Nie sądzę, żeby to było konieczne, James.
Philips zrobił zdziwioną, ale i zadowoloną minę. David z kolei spochmurniał. Rzuciła mu zwycięskie spojrzenie i podniosła brwi. Jej mama wyszła na korytarz, żeby zadzwonić do ojca.
- Nie lubię go – warknął jej chłopak.
- No więc, Carly, proszę ze mną – Philips uśmiechnął się szeroko.
- Odwołuję to. Ja go nienawidzę – sprostował David.
Carly zakaszlała, próbując zamaskować śmiech. Ujęła rękę lekarza, który pomógł jej wstać. Ale kiedy zaproponował, żeby się na nim podparła, mimo wszystko odmówiła. Wychodząc, rzuciła przez ramię:
- Zazdrośnik.
Odwróciła się i już miała podążyć za Philipsem, kiedy usłyszała dziwny dźwięk, jakby darcie papieru. Ponownie skierowała głowę w tamtą stronę. Parawan na wysokości ramion miał teraz dziurę wielkości pięści. Westchnęła. David ruszył w jej stronę, ocierając się o nią i przechodząc przez drzwi. Chwycił ją za rękę i powiedział:
- I tak jestem od niego lepszy.
Zmiękły jej nogi, kiedy poczuła jego oddech na szyi, ale rzuciła w odpowiedzi:
- Na pewno bardziej arogancki – i potruchtała korytarzem, dopóki potrafiła ustać.
*
- Zapalenie płuc – oznajmił po godzinie Philips, kiedy stwierdził, że Carly przeszła wszystkie możliwe badania. – I to dość poważne. Mamy już wyjaśnienie, skąd bierze się ten okropny kaszel i problemy z oddychaniem. Wykluczyliśmy już…
Dalszego ciągu dziewczyna nie rozumiała, dlatego przestała słuchać. David, który stał obok, miał zniesmaczoną i lekko poirytowaną minę.
- Przyziemni – prychnął. – Prędzej cię otrują niż wyleczą.
- Do tej pory zdołali mnie utrzymać przy życiu – mruknęła kącikiem ust.
- Owszem, to nie lada wyczyn, ale nie zamierzam tego tak zostawić – odparł.
- Nie kombinuj, proszę cię.
Dostrzegła niebezpieczny błysk w jego oczach.
- Wiesz – zaczął. – Nie mam zamiaru czekać tygodniami, aż wyzdrowiejesz.
- Po pierwsze, nie podoba mi się ten uśmiech na twojej twarzy – powiedziała, na co uśmiechnął się szerzej. – Po drugie, poćwiczysz sobie cierpliwość, kochany.
- To nie dla mnie – parsknął. – Chciałabyś kogoś poznać? – poruszył brwiami.
- Ekhem, nie.
- To zaraz wracam – odwrócił się i wyszedł z sali.
Patrzyła za nim, dopóki nie zniknął w korytarzu.
Walnęła głową o poduszkę w geście rezygnacji. Mama popatrzyła na nią troskliwie, po czym wróciła do arcyciekawej rozmowy z lekarzem. Po chwili wyszli, chyba dochodząc do wniosku, że zasnęła. Zaczęła wpatrywać się tępo w sufit. Czy Mike już wie, że jest w szpitalu? W końcu był jej najlepszym przyjacielem… Ale przede wszystkim zastanawiało ją, co takiego knuł David. Po kogoś pojechał? Albo może poszedł się poradzić? Biła się z myślami około pół godziny.
Nagle zobaczyła na korytarzu jakieś poruszenie. Szybkim krokiem szli dwaj mężczyźni, w jednym rozpoznała Davida. Drugi był ubrany normalnie, a przynajmniej nie miał Znaków na skórze… Skórze, która była niebieska. Drzwi się otworzyły i do faceci weszli do pomieszczenia.
- Carls, to jest… - zaczął mówić David, ale mu przerwała.
- To demon? – podniosła się gwałtownie i przycisnęła do ściany.
- Dav! – zawołał nieznajomy. – Ona nazwała mnie demonem – skrzywił się.
- Przecież… - znowu mu przerwano.
- Ciekawi mnie tylko czemu – spojrzał na nią spod przymrużonych oczu.
- Hej, to chyba oczywiste! – zawołała. – Masz niebieską skórę.
Nieznajomy rozdziawił usta.
- Dav. Ona przejrzała mu czar. Popatrz na mnie i powiedz mi, jak wyglądam – zwrócił się do chłopaka.
- Normalnie? – odparł David.
Mężczyzna zacmokał.
- Jaki mam kolor skóry?
- Też normalny… Ej, to jakaś podpucha? Może mam powiedzieć „kremowy”?
- Założyłem naprawdę mocny czar… - mruknął. – Niezła jesteś – mrugnął do Carls.
- Hej! To moja dziewczyna!
- Dav, nie wydurniaj się, tylko mnie przedstaw – wzniósł oczy do nieba.
Carly przyglądała się tej dziwnej scenie, zastanawiając się, czy ten facet nie uciekł z wariatkowa. Nie licząc niebieskiej skóry, wyglądał normalnie. Miał piaskowe, proste włosy, które opadały mu na czoło. Ubrany był w trochę naciągniętą zieloną bluzę i przetarte dżinsy.
- Carls, to jest Quentin…
- Mówiłem ci, nie mów na mnie Quentin! – wykrzyknął facet. – Moi rodzice musieli być szaleni, by nadać mi to imię – mruknął. Włożył ręce do kieszeni. – Jestem Quent.
- Eee… Miło mi cię poznać? – powiedziała pytającym głosem.
- Normalnie nie wybaczam ludziom, którzy nazywają mnie demonem, ale zrobię wyjątek – zmrużył oczy. – Ale mi ulżyło, kiedy powiedziałaś, że poznałaś mnie po kolorze skóry – odetchnął. – Już myślałem, że ogon mi wystaje…
- CO?! – krzyknęła. – Masz ogon?
Parsknął.
- Kocham te reakcję. I owszem mam – zza jego pleców wynurzył się ogonek, który przypominał jej takie, które widziała na obrazkach diabełków – wąski z trójkątnym zakończeniem. – Pomyślałby kto, że to niesprawiedliwe, że mam aż dwa znaki rozpoznawcze… - mruknął. – Wyobraź sobie, Dav, że niektórzy mają tylko jakieś rogi! Słyszałem nawet o przypadku kocich oczu…
- Quentin, nie po to tu przyszliśmy. I nie mów do mnie Dav…
Niebieski wskazał na niego oskarżycielsko palcem.
- W takim razie ty nie mów do mnie Quentin…
- Niech mnie ktoś uszczypnie – powiedziała Carly. – To musi być sen, coś tak pokręconego nie może się wydarzyć…
- Sam tak kiedyś mówiłem – odparł Quent. – A potem ktoś serio mnie uszczypnął i mocno zabolało.
- Na Anioła – westchnął David. – Quent, proszę cię.
Mężczyzna rozpromienił się.
- A odpowiadając na twoje pytanie: nie, nie śnisz…
- Quentin – powiedział David.
- Chociaż w sumie chciałbym być snem, to brzmi tak…
- Quentin! – spróbował ponownie chłopak.
- Tak bajecznie, nie sądzisz? Ale tego się chyba nie da zorganizować w praktyce…
- QUENTIN!
- Chociaż gdyby… nie, nie sądzę. W ogóle głupi pomysł…
- QUENT!
- Tak słucham? – czarownik (a przynajmniej Carly domyślała się, że nim jest) odwrócił się w stronę Davida.
- Na Anioła – chłopak ścisnął nasadę nosa. – Do rzeczy.
- Do jakiej rzeczy? A może chodziło ci o „do cholery”?
Carly zaśmiała się, a Quent uśmiechnął szeroko.
- Widzisz, Dav, ona dostrzega moje poczucie humoru – wyszczerzył zęby.
- Quent, wychodzimy.
- Ej, dlaczego? Polubiłem ją!
- Albo się weźmiesz do roboty, albo cię stąd wywlekę – powiedział David ostrzegawczym tonem. Quent podszedł do jej łóżka, mamrocząc pod nosem. Wyciągnął rękę, na której nagle zabłysnęły płomyki.
- Zaczynamy?
Cofnęła się przerażona. Quent prawie zadławił się śmiechem.
- Kocham to robić! To przerażenie na twarzach ludzi… - otarł z policzka nieistniejącą łzę wzruszenia. – Bezcenne. Dobra – spoważniał. – Na co jesteś chora?
- Podobno zapalenie płuc – wzruszyła ramionami.
- Zapalenie płuc?! Wzywasz mnie bo ona ma zwykłe zapalenie płuc? – zwrócił się do Davida.
- To nie powinien być problem, więc wyluzuj – chłopak oparł się o ścianę.
- Człowieku. Albo Półaniele, chociaż to brzmi głupio. Wiozłeś mnie tym swoim przeklętym motorem przez pół miasta…
- Żaden „przeklęty”. To mój ukochany rodzaj transportu, więc na ten temat siedź cicho – pogroził palcem.
- Nieważne! Chodzi o to, że… uhh. To zwykłe zapalenie płuc! Myślałem, że chodzi o raka albo guza mózgu. To by było coś – zamarzył się.
- No bardzo przepraszam, że nie jestem chora ze skutkiem śmiertelnym – zaperzyła się Carly, lustrując Quenta spod przymrużonych oczu.
- Ha, czyli przyznajesz, że to twoja wina! – zawołał oskarżycielsko czarownik. – Nie mogę się nawet wykazać…
- Na Anioła, stop! – krzyknął David, po czym skierował się do Quenta: - Czyli, że nie potrafisz jej wyleczyć?
- Oczywiście, że potrafię!
- To pokaż.
- To jest wyzwanie? Wiedz, Nephilim, że je przyjmuję.
Niebieski podszedł do łóżka Carly i chwycił ją za ręce. Oniemiała dziewczyna nawet nic nie powiedziała, a tymczasem Quent mruczał coś pod nosem. Carly poczuła, że przepełnia ją energia i zrobiło jej się cieplej. Zniknął dotkliwy ból w klatce piersiowej. Spojrzała z niedowierzeniem na Quenta:
- Jestem już zdrowa?
- Sprawdź i zrób pięć pompek – odparł z przekąsem.
- Tylu to ja nawet nie potrafię zrobić, kiedy jestem w szczytowej formie – odparła, wstając z łóżka.
David podszedł do niej, ale pokazała mu, że potrafi ustać o własnych siłach. Jaki on się robił przystojny, kiedy się szeroko uśmiechał, tak jak w tej chwili. Nachylił się i ją pocałował, a Carly poczuła się, jakby mogła zrobić pięćdziesiąt pompek.
- Ludzie, weźcie sobie idźcie – jęknął Quent, a ręce mu opadły.
Chłopak odsunął się od niej, patrząc kpiąco na czarownika. Już miał coś powiedzieć, kiedy drzwi się otwarły na oścież i stanął w nich zdyszany Mike.
- Szpila… - wydyszał. – Dopiero… się dowiedziałem… że cię tu trzymają…
Zrobił zszokowaną minę, widząc Davida, a oczy jeszcze szerzej mu się otwarły, gdy ujrzał Quenta, który się wyszczerzył i mu pomachał.
Za Mikiem pojawiły się dwie postacie, w których Carly rozpoznała Victorię i Chrisa. Na ich widok zatrzymali się jak wryci.
Carly wybuchnęła śmiechem.
*
Macie Quentina xD Jak chcecie, zadawajcie mi jakieś pytania :3 Coś mnie napadło, i musiałam to napisać XD
~~GWMHJ
superaśne!! przeczytałam sekundę temu i już nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału
OdpowiedzUsuńRozpoznaję Magnusa z DA! <3 ale i tak jest świetny ;)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam i życzę weny. Ola ;3
Super rozdział, a przez zakończenie jeszcze bardziej nie mogę doczekać się następnego.
OdpowiedzUsuńRuda
Quentin jest taki... aww *-* Przez większość rozdziału miałam właśnie takie "dziwnie, że Mike'a jeszcze nie ma"... Matka Carly lubi młodszych? Haha xD David w tym rozdziale taki zazdrosny, słodko :3
OdpowiedzUsuńPodziwiam Cię za to, że potrafisz sprawić, że rzucam książki, naukę i cokolwiek robię za sprawą zwykłego komentarza "już jest" na fb.
Czytając to miałam uśmiech na twarzy :-D Świetny rozdział, a David taki zazdrosny ;-) Już lubię Quentina, fajne imię, kojarzyło mi się do tej pory tylko z "Papierowymi miastami". Pozdrawiam :-) ~ Kasia
OdpowiedzUsuńJesteś chamem ..... bo nie piszesz rozdziałow szybciej :)
OdpowiedzUsuńAwww *-* Masz prawdziwy talent! ;D Jesteś wspaniała, ale i okrutna, bo każesz tak długo czekać na rozdziały! Ukatrupię Cię kiedyś za to!! :* ~Wikaa
OdpowiedzUsuńBoże co za talent... Ja chce nowy rozdział!!! Już pisz błagam <3 :))
OdpowiedzUsuńpisz szybciej prooooooooosze
OdpowiedzUsuńWytłumacz mi... gdzie ja byłam, gdy opublikowałaś ten rozdział?! :o Czemu dopiero teraz się dowiaduje, co? Xd
OdpowiedzUsuńMatko, Carly w szpitalu! Ty mi się tu nie wzoruj na GNW (czemu mi się to skojarzyło? Xd).
Mmm, przystojny lekarz to nie mała konkurencja dla Davida :'D.
Hahahahha, Jezu, do psychologa to od razu - co oni się w ogóle zastanawiają.
Ooo, kolejna genialna postać. Już lubię... Quentina. :'). Śliczne imię, nie powiem xd.
Ej, ej, zapalenie płóc to poważna choroba! Życzysz Carls raka? Osz ty demonie.
Biedny Mike. Ja nadal go uwielbiam :').
Wenyy, kochana ;****. Pisz szybko.
Dziewczyno ty mnie kiedyś zabijesz!!!! Zawału dostanę jak będę to czytać!!! A końcówka rozdziału najlepsza ^^ robłam jak Mike tak wpadł!!! xD
OdpowiedzUsuńDużo weny i pisz tak dalej!!!
Pozdrawiam Katniss^^
Chcę dalej!! *o*
OdpowiedzUsuńBoże... to jest cudowne <3 od razu zakochałam się w tym opowiadaniu <3 <3 <3
OdpowiedzUsuńNominuję Cię do LBA. Więcej: http://opowiadania-inne-historie.blog.pl/2015/03/19/libster-blog-award/
OdpowiedzUsuńNastępne kiedy?
OdpowiedzUsuńJesteś po prostu świetna! Masz prawdziwy talent!
OdpowiedzUsuńTak bardzo nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału..
Ps: Wpadniesz do mnie? Napisałam dopiero prolog i szczerze mówiąc nie wiem czy jest sens pisać dalej. Liczę na jakieś przydatne uwagi :)
nie-moge-myslec.blogspot.com
Pozdrawiam <3
To jest takie piękne ;_;
OdpowiedzUsuń