14 czerwca 2015

Rozdział 22.

Dla Patryka i Kai. To nie był mój pomysł. To był pomysł Dusi (i mój, ale to zignorujcie) :P T-shirty najlepsze *_*
******************************

Głupi żywopłot.
Wysoki na jakieś trzy metry, ciągnął się nieskończenie, a wesoło połyskująco w słońcu listki wydawały się kpić z Mike’a, Victorii i Calry, którzy szli wokół niego już co najmniej pięć minut.
Chcąc odwiedzić Quentina, taksówką pojechali do parku, który później wskazała im Meddie, odnaleźli publiczne jezioro i zaczęli iść wzdłuż jego krawędzi. Ludzie rozkładali się na piknikach, korzystając z pięknej pogody. Jezioro było naprawdę duże, Mike porównywał je w myślach z Llyn, które mogło być tylko trochę większe. Po przejściu kilkunastu metrów wzdłuż wody, kończył się teraz park i rozpoczynał obszar lasu. W końcu jednak doszli do końca jeziora, gdzie kończyło się klifem, nad którym niedaleko widać było zarys jakiejś budowli, otoczonej z dwóch stron gęstym żywopłotem. Postanowili obejść go, dopóki nie dostrzegą jakiegoś głównego wejścia, ale jak na razie spacerowali tylko dookoła, nie natrafiając na nic.

 - Jeżeli za pięć minut nie zobaczę tu żadnej bramy, wyrąbie w tym durnym żywopłocie własne wejście – warknęła Victoria. Nie tylko ona miała już dość tej wycieczki.

 - Zaraz znajdziemy jakieś wejście – powiedziała Carly nie wierząc we własne słowa. Zebrała włosy w kitkę i związała gumką, bo słońce nieznośnie prażyło ją w kark. Co też strzeliło do głowy Quentinowi, żeby zamieszkać w takim miejscu!

 - Powiedzcie, że to nie fatamorgana i że to jest naprawdę brama – powiedział Mike, który był parę kroków przed nimi i stał w miejscu, gdzie żywopłot gwałtownie skręcał. Victoria doszła do niego i westchnęła z ulgą. Poszli dalej parę metrów, aż stanęli przed żelazną bramą, która była przymocowana do dwóch kamiennych słupów. Carly w ogóle zastanawiała się, po co komu takie wejście główne, skoro równie dobrze można by wyciąć sobie drogę przez krzaki dookoła. Oni nie zrobili tego – a przynajmniej powstrzymywali przed tym Victorię – żeby wykazać się uprzejmością.

Mike, nie zawracając sobie już niczym głowy, podszedł do środka bramy, gdzie oba jej skrzydła były połączone wielką siedmioramienną gwiazdą i narysował na niej Znak otwarcia. Jedno skrzydło ze skrzypieniem odchyliło się do środka, dzięki czemu mogli się przedostać do wnętrza posiadłości.
Droga od bramy do drzwi była wysypana drobnymi białymi kamyczkami. Przestrzeń między domem, a żywopłotem była porośnięta bujną trawą i nigdzie nie było też widać żadnego chwastu. Sama rezydencja była większa nawet od Instytutu, miała dwa piętra i zbudowana była z kamienia. Wyglądała, jakby ktoś nieudolnie próbował przerobić ją na zamek, bo z lewej strony od drzwi wejściowych na dachu tkwiła wieżyczka, a tuż obok niej znajdował się mały taras, który otoczony był blankami. Większość kamiennych ścian była pokryta gęstym bluszczem, który wił się od podstawy domu do dachu, a w jednym miejscu kończył się w połowie wieżyczki.
Mike ruszył po dróżce, a za nim podążyły dziewczyny. Carly rozglądała się dookoła, a kamyczki chrzęściły pod jej stopami, gdy stawiała kolejne kroki. Tuż pod jedną ze ścian rósł rząd tui, było ich około tuzina. Weszli na drugi schodek, który prowadził do wejścia i Mike popatrzył na dziewczyny, po czym nacisnął dzwonek. Przez brązowe, ładnie zdobione drzwi usłyszeli z głębi domu sygnał, jaki Carly kojarzył się z filmu „Igrzyska Śmierci”, bo przypominał czterotonowy gwizd głównej bohaterki. Uniosła brwi, zastanawiając się, czy się nie przesłyszała i nagle drzwi otwarły się do środka. Mike pewnie przekroczył próg i znalazł się w chłodnym hollu, w którym o ścianę opierał się Quentin.
Carly spojrzała na niego i wyczuła, że tym razem nie używa zaklęcia złudzenia, przez co jego jasnoniebieska skóra była widoczna na pierwszy rzut oka. Miał na sobie czarne spodnie i ciemny t-shirt z białym napisem „Nie potrzebuję Google, moja żona wie wszystko”, a na nogach trampki. Zanim zdążyła pomyśleć, co znaczy napis na jego koszulce do hollu z głębi domu weszła jakaś kobieta.
Wyglądała na jakieś dwadzieścia jeden lat. Była bardzo atrakcyjna z kruczoczarnymi włosami sięgającymi jej do połowy ramienia, bladą cerą i całymi czarnymi oczami bez białek. Patrząc na nią, Carly przechodziły dreszcze. Przez chwilę się zastanawiała, czy ona nie jest przypadkiem demonem, ale w końcu stwierdziła, że Mike by ją o tym poinformował. Kobieta stanęła obok Quentina, przyglądając im się badawczo. Była ubrana w szarą koszulę z nadrukiem czarno-białego Londynu i w jasne rurki, ciasno przylegające do jej zgrabnych nóg.

 - Hej – odezwała się w końcu Carly. – Przyszliśmy, bo mam do ciebie sprawę…

 - A ci dwoje to eskorta? – kiwnął głową w kierunku stojących za nią Victorii i Mike’a. Nie czekając na odpowiedź, mruknął: - Zostawcie tu wasze rzeczy. Naprawdę, ta cała broń nie będzie wam potrzebna – potrząsnął głową, odgarniając włosy z czoła.

 - Jestem Irìth – odezwała się w końcu kobieta, jedną ręką podpierając się na biodrze, a prawą wyciągając do Carly w geście powitania. Ujęła jej dłoń, która okazała się zimna, żeby nie powiedzieć lodowata. Victoria uśmiechnęła się, kiedy jej także podała rękę, po czym obie dziewczyny przeszły w głąb domu za Quentinem. Z hollu wychodziło się do korytarza obłożonego wzorzystą tapetą. Słysząc za sobą kroki przyjaciółki, skręciła do jakiegoś pokoju w prawo, gdzie zniknął czarownik.

Weszli do salonu, a przynajmniej tak wyglądało to wielkie pomieszczenie. Na ścianach nie było żadnych fotografii, które wskazywałyby, czy ktoś jeszcze tu mieszka, a ściany były pomalowane na kolor ciemnej trawy. Na lewej stronie znajdowało się duże i przejrzyste okno, pod którym stała granatowa komoda. W kącie pokoju został umieszczony też ciemnoniebieski narożnik ze skóry, obok którego stał niski stolik na kawę. Oprócz tego na jednej ze ścian był powieszony ogromny telewizor, na który Mike rzucił wzrokiem z zazdrością. Po obu stronach plazmy wbudowane w ścianę były wielkie głośniki. Było w tym pokoju więcej sprzętów, ale starała nie zaprzątać sobie nimi głowy.
Obróciła się w stronę Quentina, który usiadł na skraju kanapy i spojrzał na nią jasnozielonymi oczami, w których dostrzegła wariacki błysk. Pocieszona, że ma przyjemność rozmawiać z osobą jeszcze bardziej pokręconą niż ona sama, odezwała się:

 - Mam do ciebie prośbę. Znalazłam to zdjęcie – wyjęła fotografię z kieszeni i podała ją Quentowi – i zastanawiam się, czy poznajesz osoby na zdjęciu? Albo chociażby kojarzysz coś dziwnego związanego z Nocnymi Łowcami w roku… - zaczęła szukać w pamięci daty zrobienia fotografii – …w roku tysiąc osiemset sześćdziesiątym czwartym?
Quentin przesunął wzrokiem po zdjęciu, zachowując obojętną twarz. Po chwili wyprostował się i zaczął kręcić głową, starając się zlokalizować Irìth, która po chwili przysiadła się do niego. Zajrzała mu przez ramię i podniosła starannie wyregulowane brwi.

 - To przecież są Samuel i Mitchelle – powiedziała głośno Irìth.

 - Znacie ich? – Mike odwrócił się od jakiegoś urządzenia, które właśnie oglądał.

 - Mhm – mruknęła Irìth. – Wtedy Samuel był jedynym znanym mi Nephilim, który tolerował faerie – mruknęła.

 - To ty jesteś faerie? – spytała Victoria i oparła się o komodę. – Nie wyglądasz jak typowy przedstawiciel tej rasy.

 - „Tej rasy” – parsknęła kobieta. – To brzmi okropnie. A poza tym, nie jestem typową przedstawicielką – westchnęła. – Jakoś tak około roku tysiąc dziewięćsetnego przemienił mnie wampir. – Widząc zdziwione spojrzenia Mike’a i dziewczyn, wyjaśniła: - Umawialiśmy się ze sobą przez jakieś pół roku, wymienialiśmy też krew – zaczerwieniła się lekko. – Wtedy spotkałam Quentina, a mój chłopak chyba w końcu zauważył, że on zaczyna mi się podobać. Raz go poniosło i… skończyłam jako faerie-wampir.

Carly wciągnęła ze świstem powietrze.

 - Co było dalej? – spytała.

 - Jeżeli spodziewasz się, że byłam na jego pogrzebie to się mylisz – dodała, jakby zwracała się do dziecka.

 - Pogrzebie? Czyli on… umarł tak na serio? – Carly już się gubiła w tych sprawach martwych wampirów.

 - A… - zaśmiała się krótko Irìth. – Nie dodałam, że wkrótce po tym, jak mnie przemienił, Quent go zabił – położyła dłoń na udzie czarownika, który tylko uśmiechnął się, na wspomnienie tamtych wydarzeń.

Carly wytrzeszczyła oczy na Quentina, a nie była w tym osamotniona, bo Victoria i Mike też patrzyli na niego z niedowierzeniem.

 - Aha – potwierdził rozbawiony. – Nie za bardzo było co zbierać – mruknął pod nosem.

 - Dobra, lepiej zmieńmy temat – powiedziała stanowczo Victoria. – Możecie powiedzieć coś więcej na temat… Samuela?

 - Pochodził z rodu Heavenflare, szanowanego, dopóki nie odszedł do Przyziemnej – słysząc słowa Irìth, Victoria rzuciła Carly triumfujące spojrzenie – Był jedynakiem, a z tego co mi wiadomo, miał dwie córki, przez co ich nazwisko nie przeszło na kolejne pokolenie. Pomógł też Quentowi z tamtym wampirem, przez co narobił sobie wśród nich wrogów. Dzieci Nocy nie mogły mu wybaczyć tego, że bez „żadnego powodu” – powiedziała sarkastycznie – pozbawili życia jednego z nich. Potem często miał z wampirami problemy, dlatego razem z Mitchelle ukryli się, dzięki czemu ich rodzinie nic się nie stało.

 - Tej historii jeszcze nie słyszałam – usłyszeli głos dochodzący od drzwi, w których stała jakaś dziewczyna. Victoria wiedziała, że tam stoi, ale nie chciała przerywać opowieści. Teraz przyglądnęła się jej z zainteresowaniem. Wyczuła, że w tym przypadku mają do czynienia z prawdziwym wampirem, bo dziewczyna była chorobliwie blada, pod oczami miała cienie, a kiedy mówiła, jej ostre kły pobłyskiwały. Oprócz tego miała typową dla wampirów tajemniczą urodę, która sprawiała, że zwracało się na nią uwagę. Miała artystycznie potargane, ciemnobrązowe włosy sięgające połowy pleców i zielono-brązowe oczy. Była ubrana w czarny postrzępiony podkoszulek, skórzaną kurtkę i ciemnoszare levisy , a na nogach miała na wpół rozwalone czarne trampki. Z niedbałą gracją opierała się o framugę drzwi.

Na jej widok Quent się uśmiechnął.

 - Nie opowiadamy ci wszystkich  naszych wydarzeń z życia, Lauren, bo byśmy cię zanudzili – wytłumaczył. – Poza tym nigdy nie pamiętam, co opowiadam tobie, a co Ethanowi czy Meleth.

 - Słyszałem! – krzyknął ktoś z pokoju obok.

Quentin westchnął.

 - Bardzo mnie bawi trzymanie was w nieświadomości, ale może jednak lepiej będzie was wszystkim przedstawić – wstał i odchrząknął, po czym przeszedł do pokoju obok. Za nim szli jego goście i Irìth. Carly obejrzała się przez ramię i zobaczyła, że Lauren rozsiadła się na kanapie i włączyła w telewizji jakiś program z rockowo-metalową muzyką; głośność podkręciła na maksimum.

 - Lauren, ścisz to – odezwała się spokojnie Irìth.

Wampirzyca rzuciła jej zniesmaczone spojrzenie i odwróciła się do telewizora, po czym niechętnie nieznacznie ściszyła muzykę.
Quent poprowadził ich do dalszej części domu, która okazała się pomieszczeniem przystosowanym do odpoczynku. Na podłodze leżały wygodne pufy i dwa materace. Cała podłoga była pokryta puszystym dywanem. Dwie ściany, z których przez jedną można było wyjść na wielki taras, były ze szkła. Pozostałe dwie były pokryte czarną tapetą w srebrne zawijasy. Carly podeszła do jednej z nich i przesunęła palcem po jednym zygzaku, który 
zaprowadził ją do lśniącej małej czaszki. Odsunęła się od ściany i spojrzała na Quenta.

 - Naprawdę, czaszki? – spytała z niedowierzeniem.

Czarownik spojrzał na nią ze śmiertelną powagą.

 - Oczywiście. To pokój, w którym można się zrelaksować. Czaszki odprężają – uśmiechnął się spokojnie.

 - Mhm, ma rację – odezwał się jakiś chłopak, siedzący na jednej z puf. Właśnie ściągał z uszu duże czarne słuchawki z czaszkami i zostawił je zawieszone na szyi.

Dopiero teraz Carly zwróciła na niego uwagę. Już bez zdziwienia spojrzała na jego miętowe oczy i włosy, ułożone precyzyjnie na lewą stronę, z których wystawały krótkie czarne różki. Na twarzy błąkał mu się półuśmieszek. Ubrany był w podziurawione jasne dżinsy i jasnozielony podkoszulek. Był blady, ale nie aż tak jak Irìth. Wyglądał na jakieś piętnaście lat.

 - Tak, jestem czarownikiem – powiedział, lecz chyba wszyscy zdążyli się tego domyślić.
Quent włożył ręce do kieszeni, przyglądając się wszystkiemu obojętnie. W pokoju zaczęło ciążyć napięcie, bo nikt nie wiedział co powiedzieć, a gospodarz ani myślał proponować tematu do rozmowy. Carly popatrzyła na Victorię i zobaczyła w jej oczach to samo zmieszanie, które czuła.

 - MAY!!!

Niespodziewany krzyk Quenta wytrącił ich wszystkich z równowagi, a już z pewnością zszokował Victorię i Mike’a, którzy uważali, że powinni się wszystkiego spodziewać jako Nocni Łowcy.

 - Mhm, ona jest ostatnia – powiedział już spokojnie Quent.

Przez taras do pokoju weszła mała dziewczynka, pewnie w wieku góra ośmiu lat. Była drobna i miała proste, miodowe włosy. Jej uszy były lekko szpiczaste, a jej uśmiech był zagadkowy, przez co sprawiała wrażenie starszej. W pewien sposób przypominała Irìth. Carly zastanawiała się, czy to może było jej dziecko z jakiegoś poprzedniego związku, czy może po prostu ktoś z rodziny.
Irìth się rozpromieniła, kiedy zobaczyła małą.

 - To córka mojej siostry, która niedawno zmarła – powiedziała bez jakiegoś specjalnego smutku w głosie. – Naprawdę ma na imię Meleth, ale w szkole nie może się posługiwać tym imieniem, dlatego wszyscy mówią na nią May – wyjaśniła.

Ethan przewrócił oczami i wyszedł z pokoju. Usłyszeli, że zaczyna rozmawiać po cichu z Lauren. Tymczasem May przyglądnęła im się wszystkim po kolei, westchnęła i wróciła na taras. Irìth patrzyła za nią z czułością; prawdę mówiąc, Carly nie spodziewała się zobaczyć na jej twarzy takich emocji.

 - A skąd się w tym domu wzięli Ethan i Lauren? – spytała nagle Victoria Quenta. – Przecież jesteś bezpłodny jako czarownik, no nie?

Quentin rzucił jej tak poważnie mordercze spojrzenie, że Carly zachciało się śmiać. Nie mogła się nadziwić, że w jednej chwili czarownik mógł się śmiać, a w drugiej krzyczeć na cały dom i rzucać zabijające spojrzenia. Aż trudno było go opisać, tak bardzo był pełen sprzeczności.
Irìth wyjaśniła im:

 - Ethana we wczesnym dzieciństwie porzucili rodzice, kiedy tylko zobaczyli jego demoniczne znaki na ciele. A Lauren… - zacisnęła wargi na chwilę. – …przemienił ją w wieku szesnastu lat wampir i uciekła z domu. Quent nalegał, żeby zamieszkała z nami – skrzywiła się.

 - Tak po prostu spotkałeś świeżo narodzonego wampira i chciałeś, by z tobą zamieszkał? – Victoria spojrzała na Quenta jak na wariata.

Ten wzruszył ramionami.

 - Przypomina mi Kristen Steward.

Nie, tego Carly już nie mogła wytrzymać. Zaśmiała się głośno.

 - Bo przypomina ci Steward? Naprawdę? – odetchnęła, cały czas wpatrując się w czarownika z rozbawieniem.  

 - Tak, a co? – powiedział z miną, która była czymś pomiędzy śmiertelną powagą a obojętnością. Zanim któreś z nich zdążyło wymamrotać coś w rodzaju „Nic, nic”, Quent szczerząc się w uśmiechu dodał: - Nie przypomina?

Mike wyglądał, jakby chciał coś powiedzieć, ale w końcu zrezygnował, potrząsając głową.

 - A tak w ogóle – zaczął. – Czemu cały dom przypomina z zewnątrz zamek?

Czarownik uśmiechnął się z dumą.

 - Sam go zaprojektowałem. Początkowo miał przypominać Winterfell, ale zmieniłem parę szczegółów.

Kiedy wszyscy goście popatrzyli na niego nic nierozumiejącym wzrokiem, westchnął poirytowany i wyjaśnił:

 - Ech, co z was za ignoranci. Winterfell. Gra o Tron. Kazirodztwo, zdrady i mordy, te sprawy. Starkowie. Nadchodzi zima! – zakończył okrzykiem.

Irìth popatrzyła na niego w sposób, jakby wszystko doskonale rozumiała, czego nie można było powiedzieć o pozostałych.

 - Na wrota piekielne! – zawołał nagle Quent. – Kocham tę piosenkę – przymknął oczy. - Bastille, „Pompei”, rok 2013. Lauren ma gust.

 - Pewnie, że mam, ale akurat ta piosenka jest do dupy! – dobiegł ich krzyk dziewczyny.

 - JAK MOŻESZ TAK MÓWIĆ?! – wrzasnął w odpowiedzi Quentin. – JEST WSPANIAŁA!
Przez chwilę Carly cieszyła się, że nie mieszka na stałe w tym domu. Albo by zwariowała, albo Quent by ją zabił, kiedy powiedziałaby coś nieodpowiedniego na temat jakiegoś jego zespołu.

Wymieniła zmieszane spojrzenia z Victorią, która mimo zdziwienia nadal się uśmiechnęła. Nagle rozległ się dźwięk walenia do drzwi dochodzący od strony korytarza. Nikt z domowników się nie ruszył, żeby otworzyć, ale przybysz sam wszedł i w końcu dotarł do salonu. Carly podeszła, żeby zobaczyć, kto to.

 - Quentin! – rozległ się krzyk Davida.

Zamarła i poczuła, że wszystko wyrywa się jej z pod kontroli, a ona sama niedługo będzie miała bardzo dużo do tłumaczenia.

 - O, cholera – jęknęła.
******************************
Wiem, miał być dłuższy.
Ale za cholerę nic więcej nie potrafiłam dodać, bo MUSIAŁO się skończyć w tym momencie :’) Ew, dziękuję za tyle wyświetleń. I komentarzy. I obserwatorów.
Ale przypomnijcie mi, jeżeli kiedykolwiek będę chciała się jeszcze wzorować na postaci takiej jak mój KOCHANY kolega z klasy (Patryk jako Quentin), żebym zrezygnowała. Jego *tak, powtarzam się* za cholerę nie da się opisać.
Rysunek też jego. No bo ma chłopak niezły talent, aż mnie zazdrość bierze. Może mi się uda na moim fp wstawić screeny z naszych rozmów z ‘Quentem’ i ‘Irith’. Dopiero wtedy może ogarniecie, jakiego miszyn imposibul się podjęłam z ich opisywaniem xd
Pozdrowionka!
~~GWMHJ
PS Spodziewajcie się niedługo takiego zdjęcia dialogu napisanego z moją koleżanką *patrz fp* :D #bójcie_się_albowiem_Darly

9 komentarzy:

  1. Agswgjhsjjdhn. Tak się czuję!!!! Błagam o więcej!!! Przewidywalny zgon jeśli nie będzie wkrótce następnego rozdziału!! A tak wgl to weny dużo weny!!
    ~Katniss

    OdpowiedzUsuń
  2. Kocham to ! Po prostu nie do opisania ten wątek z Gry o Tron i w ogóle Quentin <3
    Mam nadzieję że Carly nie będzie miała wielkich problemów z Davidem bo Darly ma trwać! To jest rozkaz!

    OdpowiedzUsuń
  3. Człowieczku Ty mój ukochany!
    Dlaczego mi nie pisałaś o rozdziale?!?! Co by było gdym akurat nie zaczęła przeglądać fejsa?!?!
    Ale co do rozdziału: Zarąbisty! Trochę się gubiłam w wątkach ale co tam! XD
    I bardzo ważny wątek:
    GDZIE JEST DARLY?!?!? JA SIĘ PYTAM GDZIE JEST?!?! WIESZ, ŻE TWOJE ŻYCIE BĘDZIE ZAGROŻONE JEŚLI NASTĘPNY ROZDZIAŁ NIE BĘDZIE PRZYNAJMNIEJ W POŁOWIE O NICH!?!?!?!??!!?
    Cóż wykrzyczałam się więc:
    Pozdrawiam i życzę weny!
    Vronica Di Angelo

    OdpowiedzUsuń
  4. MEGA, MEGA i jeszcze raz MEGA!!! To jest EXTRA!!! XD Czyli nie tylko ja mam głupawkę przy dialogach z koleżanką? Dzisiaj tak gadałyśmy, że gimnazjalista gapiła się na nas jakby zaraz miała zadzwonić, żeby zabrano nas do wariatkowa. A koleżanka po prostu przepowiadała mi, co znaczył mój sen.

    OdpowiedzUsuń
  5. O. Mój. Boże.*.* pisz jak najszybciej, proszę ^^ jestem strasznie ciekawa, jaka będzie reakcja David'a...
    Btw dodałam nowy rozdział ;) worst-secret.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  6. Daj więcej Davida no proszeee <3 !

    OdpowiedzUsuń
  7. Świetne! Tak przy okazji, polecam wszystkim czytającym mojego bloga! :-http://zuziamro.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  8. Hej, nominowałam cię do LBA. Mój blog: worst-secret.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń